„Diabelska ewolucja”

W upalnym zakątku doliny Suguty, zwanym Kotłem Diabła, grupa naukowców poszukuje kości praczłowieka. Na skutek zabawnego zbiegu okoliczności trafia tu wybierająca się zupełnie gdzie indziej Lutka i… niespodziewanie dla samej siebie zostaje ,,żoną” Cezarego – bezczelnego i uroczego genetyka, który nie pamięta imion poznawanych kobiet. Różne temperamenty sprawiają, że tych dwoje żyje ze sobą jak pies z kotem.

Główna bohaterka i jej przyszywany mąż muszą jednak zjednoczyć siły i rozwikłać zagadkę śmierci obozowego kucharza oraz odnaleźć zaginioną kość gnykową sprzed ponad miliona lat. Ich bezpieczeństwu zagraża tajemnicza, religijna sekta Mungiki, a z ust pewnego starca padają słowa przepowiedni, do której spełnienia nie można dopuścić. Jak zakończy się ta historia?…

Spakujcie plecak, ta książka to awanturnicza wyprawa do Afryki!

 

Wydawnictwo MUZA S.A., Warszawa, 2009

fragmenty:

cytaty:

Lutka zawsze unikała przystojniaków jak ognia, robaków i przechodzenia na czerwonym świetle.
Siekierka, skubana, była chyba lekko tępa.
Od dłuższego czasu waliła nią w coś, co uznała za pień, ale ten ani myślał się poddać – stanowiło to nieprzewidzianą trudność, tym większą, że przebrzydłego krzaka należało się pozbyć szybko i bez świadków. (…) Pozbyć się i odetchnąć. Jeszcze wczoraj nie odważyłaby się na realizację swojego pomysłu. Wczoraj nie, ale dzisiaj... Dzisiaj, kiedy za kilka godzin wsiądzie w samolot do Mombasy i spędzi najbliższe dwa miesiące na Czarnym Lądzie? Kiedy kierownik administracji może jej co najwyżej napluć na wycieraczkę? Dzisiaj tak! Dzisiaj będzie ciąć, ciachać, dzisiaj będzie torować nowe drogi życiowe. Choćby siekierką!!!
Parę metrów przed domkiem wyrastała ściana ziemi. Ale dziwna – jak wielkie wypieczone ciacho z otrębami, w którym tkwiły kawałki czarnej czekolady oraz kryształki trzcinowego cukru.
Brunet po chwili znalazł się obok. Zadowolony aż miło. — Co tam? – łaskawie zapytał, bynajmniej nieprzejęty jej zdenerwowaniem. — Czy stąd odjeżdża jakiś pociąg? — Cha cha! – zarechotał. – Dziecinko, pojmij, że północna Kenia to koniec świata. Tu nie ma pociągów, nie ma miętowych cukierków i szamponu Vichy. To Afryka. Bardzo czarna i bardzo niebezpieczna. Tu jest wojsko. Tu są karabiny. I życie znaczy tyle samo co śmierć.
— Czy oczekujesz, że jako twoja... – zachwiała się na obcasach i błysnęła nieufnym spojrzeniem – ...że jako twoja żona powinnam pełnić jakieś szczególne obowiązki? – dokończyła głosem pełnym rezerwy. Ale nie tylko rezerwy. Czarek usłyszał też cynizm. — Co rozumiesz przez szczególne obowiązki? — Nic konkretnego. – Wzruszyła ramionami. Odwracanie kota do góry ogonem było chyba jej zwykłą taktyką, bo po raz kolejny przeskoczyła z tematu na temat: — Jak masz na imię? Chyba mi się przedstawiałeś, ale... zapomniałam. A nie cierpię na dysleksję. — Zapomniałaś, bo byłaś pijana jak bela. Mam na imię Cezary, złośliwa małpo. Wiem, o jakie obowiązki ci chodziło. — Czaruś? – zaśmiała się drwiąco. – A więc Cezary... Co insynuujesz? — Nic takiego. Może po prostu masz na mnie ochotę?
— Jestem genetykiem. Paleoantropologia to dla przyjemności. A Julię i profesora poznałem przez Internet, kiedy szukałem materiałów do pracy doktorskiej. Uwaga, cytuję: ,,Poziom zmienności genetycznej w populacjach afrykańskich badany w oparciu o markery DNA”. Uff, brzmi nieźle. To tytuł mojego dzieła. Co? – spytał, bo w jej oczach zobaczył niedowierzanie. — Praca doktorska? — Wiem. Według twojej oceny mojej osoby powinienem co najmniej prowadzić burdel. (…).
Z nim?! W jednym łóżku? Niestety Czarek kategorycznie odmówił spania na podłodze, a Lutce również nie uśmiechało się spędzenie nocy na twardych deskach. Zresztą, jeżeli zamierzała tu zostać... Trzeba wymyślić rozwiązanie, które załatwiłoby sprawę na dłużej. Przydałby się jakiś kamień graniczny. Coś, co by ich skutecznie oddzielało i zapobiegało przypadkowym dotknięciom pod kołdrą. (…) Ale worek z karmą dla Frygi byłby idealny! (…) Będzie chrzęścił i szeleścił, jeżeli czyhający po drugiej stronie intruz pomyśli o jakichś podstępach. — Okej, nie komentuję tej infantylnej szopki, bo na noc nie zamierzam się denerwować – wymamrotał Czarek z dezaprobatą, nie odrywając się od notatek, które czytał oparty o ramę łóżka. Lutka bez słowa ułożyła worek dokładnie pośrodku. Co teraz powinna zrobić? Położyć się? Poprosić, żeby zgasił światło? Co za obrzydliwie krępująca sytuacja! — Zastanawiam się tylko, po co ci ten... kombinezon. – Obrzucił ją krótkim, ale bacznym spojrzeniem. – W bieliźnie już cię widziałem, nie dziwne mi. Ciepło, ugotujesz się. Kombinezon? Jej nowa piżama w fiołki zakupiona na cześć Roberta?! — Ty, widzę, nie masz takich problemów. – Nie potrafiła ukryć złości. Westchnął. (…) — Ja nie mam tylu problemów, bo ich sobie nie stwarzam – odpowiedział beznamiętnie i zanurzył ręce pod prześcieradło. Po chwili wyciągnął spod niego... slipki! — Chcesz spać nago?! — Jakiś kolejny kłopot? Przecież obwarowałaś się... – Chwycił worek za papierową rączkę i przeczytał: – ,,Karma dla kociąt”?
„Pisz więcej takich książek!" Joanna Chmielewska