„Miłość, szkielet i spaghetti”

,,Miłość, szkielet i spaghetti” to komedia kryminalna o rządach mafii włoskiej w Częstochowie, którą przepędziły z miasta… baby. Jedna z bohaterek zatrudnia się w domu włoskiego biznesmena jako pielęgniarka, ale okazuje się, że będzie musiała dla chorego także gotować. I nie tylko dla niego – w domu mieszka sześciu pomocników szefa z żołądkami jak spadochrony. Problem w tym, że Dorota potrafi przyrządzić jedynie herbatę. Ale przecież wystarczy zamknąć kuchnię, podgłosić radio i wpuścić przez okno swoje siostry, mamę i ciocię – znakomite kucharki. Szkoda tylko, że mają tak podłe charaktery…

Jednocześnie z jasnogórskiej wieży spada trup, a pod murami klasztoru naukowcy odkopują wiekowy szkielet człowieka. Te odległe w czasie zdarzenia zdaje się coś łączyć, a splot zdarzeń doprowadza do wyjaśnienia tajemnicy pewnego podziemnego przejścia.

Książka nominowana do Nagrody Pazur na Festiwalu Literatury Kobiecej ,,Pióro i Pazur” w Siedlcach (2013).

 

Wydawnictwo SOL, Warszawa 2012

fragmenty:

cytaty:

Zadzwoniła do niej, siedząc okrakiem na cudnej urody desce klozetowej ozdobionej rozgwiazdami i motywem morskich, wzburzonych fal. Prawie poczuła przypływ.
– Nie kupuje się... kocicy w worku – wyjaśnił bełkotliwie Aldente. –        W czym? – Dorota przez moment analizowała, czy sukienka, którą dzisiaj założyła, nie przypominała teraz aby rozwleczonego worka do zbierania wiśni.
 – Zapraszam – pan Stefan zachęcająco się przesunął, chociaż od kobiety szedł silny zapach kosmetycznych specyfików. – Była pani u fryzjera? – Widać? – kokieteryjnie dotknęła włosów, a pan Stefan z zadowoleniem stwierdził, że jej ręce noszą ślady pracy. – Hm... Raczej widać. – Nie podoba się panu? – zapytała przejęta jak nastolatka. – Szczerze? – A chce pan kłamać obcą babę? – roześmiała się głośno i dźwięcznie. – Swojej też nie kłamałem. Dobrze, będzie szczerze. Nie podoba mi się. Pani i bez tej wyszukanej fryzury jest ładna. Zaczerwieniła się! I nie wiedziała, co zrobić z rękami, bo zaczęła skubać brzeg cielistych podkolanek wystających spod spódnicy. Podkolankom może i daleko było do elegancji, ale kobieta zaczynała mu się coraz bardziej podobać. Była taka... swojska. – Oj, zaraz wyszukana – krygowała się. – Pięćdziesiąt złoty! Tyle za to gówno zapłaciłam. – Szkoda, że pani tu wcześniej nie przyszła – pan Stefan nachylił się konfidencjonalnie i z uśmiechem wskazał na gołębia, który przysiadł ponad ich głowami. – Za przeproszeniem... On by pani nasrał za darmo.
Wystąpiła dziś w obiecującej żółtej kiecce z odsłoniętymi plecami, z których sterczały w częstochowski krajobraz dwa kanciaste obojczyki przypominające skrzydełka owada. Bo na pewno nie anioła.
Chudzina stała przy ogródku, tam, gdzie ją zostawił, a minę miała taką, jakby ktoś zdarł jej siłą z zębów aparat ortodontyczny.
Na cmentarzu spodziewał się spotkać swoją eksmałżonkę, zapewne całą w tiulach, kapeluszach i Bóg wie w czym jeszcze. Niestety, jeśli chodziło o wnętrze, Irena pozostała pusta jak dziurawe wiadro.
Znał kobiece sztuczki i uważał, że mężczyzna w porównaniu z przebiegłą przedstawicielką płci pięknej jest jak baranek przy lisicy. Faceci szczerze walą na odlew po ryju, kobiety tymczasem uśmiechają się słodko i dolewają domestosa do piwa.
Niecko zwątpił. W kuchni domu przy ulicy Reja zobaczył ucieleśnienie swoich marzeń. Słowiańską rusałkę. Boginkę rodem z polskich kniei. Driadę smukłą niczym brzoza, szlachetną jak odmiana pszenicy z częstochowskich pól. Dorotę. Nie przypuszczał, że takie cuda natury istnieją i są, tak jak on, zbudowane z węgla, wodoru i tlenu (innych pierwiastków w tym momencie nie pamiętał). A może Dorotka odlana jest ze złota? Z czystej próby, bez tombakowych akcentów. I chociaż starał się wydusić na powitanie coś inteligentnego; coś, co wywołałoby błysk zainteresowania w tych przepastnych niczym Stradomka oczach, nie potrafił.
Czy ona rozpinała kiedyś facetowi rozporek? Trzyletniemu kuzynowi w nagłej potrzebie pod drzewkiem, owszem, paru innym gentlemanom również, ale dorodnemu Włochowi, który pachniał jak prażone migdały – nigdy.
Tak bladym świtem uaktywniała mu się dopiero prawa półkula mózgowa. Lewa trwała w umysłowym odrętwieniu i miała ochotę podrapać się po tyłku ewentualnie zakurzyć papierosa. Obie zaczynały współpracować w miarę kompatybilnie znacznie później.
I dobrze. Świat jest pełen kobiet. Pełen chętnych i słodkich niewiast. Przy tym niektóre dziewoje (Cezary zaryzykowałby nawet stwierdzenie, że jest ich zastanawiająca większość) mają wypisane na czole mieniącymi się literami: PRO VAGINAS IN CORDIS. I z wyraźną przykrością stwierdzał, że podboje przestały być jakby aktualne. Dawniej to człowiek przynajmniej się rozwijał, układał programy artystyczne: wiersze, gitara, kwiaty... A teraz nastała cielesna jednomyślność. Ale znowu do czasu. Baby jak to baby. Po wszystkim prawie każda rozładowana kobiecość dostaje romantycznego kociokwiku i ma nadzieję na wspólne śniadanie, potem na wspólne mieszkanie, a w końcu na dorodny owoc miłości w postaci rozdartego oseska w różowym beciku. W mordę! Jakoś nie czuł potrzeby przedłużania linii Trębaczów i gmerania w ciepłych kupkach. Miał w życiu ważniejsze rzeczy do zrobienia. O!
„Pisz więcej takich książek!" Joanna Chmielewska